Jakiś czas na blogasku nic się nie działo, ale nie ma co płakać. Żyję! Po prostu wróciłem z otchłani i jestem gotów do opisania moich jakże wspaniałych przygód. Mam pełną świadomość, że gówno was to obchodzi, ale prawo blogów jest nieubłagane. Dla słabych psychicznie pozostaje czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu tego okienka.
(Dostałem feedback od czytelnika [sic!], że w I-bookach krzyżyk jest gdzie indziej. Polecam wsadzić sobie tego Ajbooka wewnątrz tam głęboko gdzieś i nie zawracać mi dupy. To mój blogasek i ja tu jestem hipsterem)
Wróćmy jednak do tematu. W dniach 15-18 lipca pojechałem do Piątka pod Łodzią, aby wziąć udział w Anty-Konwencie znanym też pod nazwą Rafineria 3. Dla tych co nie wiedzą o czym mowa, Rafineria to konwent w klimacie Neuroshimy połaczony z kilkudniową grą główną (Larpem). Impreza jest ruchoma i co roku odbywa sie w innym miejscu. Nie jest to największe wydarzenie w roku (ok. 70 osób), ale zdecydowanie trzyma poziom. Jeszcze parę lat temu impreza nazywała sie Tornado, ale w 2011 przejęła ją młodsza ekipa organizatorów i zmieniła nazwe na Rafinerię, 100% czystego Tornado. Do udziału w tym konwencie zachęcili mnie Shperacze, którzy ostatniego dnia stalkera w Ociesękach opowiedzieli mi co nieco o imprezie, coś tam już na ten temat wiedziałem, a do decyzji przekonał mnie ostatecznie fakt, że nie mogłem pojechać na Ziemie Jałowe.
Na event wybrałem się z Kozą. Zrobiłem mu prostą zbroję (trochę na szybko, ale wyszła nieźle) i dałem moje pancerne nogi, a sam postanowiłem odziać się w prezentowaną tu wcześniej zbroję. Zrobiliśmy sobie też klimatyczne Shotguny (bedzie o tym oddzielny artykuł)spakowaliśmy moją Skodę i w godzinach porannych w poniedziałek 15 lipca roku pańskiego 2013 wyruszyliśmy w stronę Łodzi.
Na miejscu zastał mnie wspaniały teren, naprawdę byłem pod wrażeniem tego co oferuje BattleArena. Jak na Larpa przestrzeń nie była taka wielka, ale liczne budynki zakamarki i pięterka powodowały, że jego eksploracja była bardzo ciekawa. Dodatkowym atutem był sposób prowadzenia graczy przez przewodników, którzy zręcznie prowadzili graczy naokoło, różnymi opłotkami, dzięki czemu nie miało się poczucia, że teren jest nazbyt mały.
Sama gra główna miała swoje dobre i złe strony. Zdecydowanie pozytywem jest świetne prowadzenie postaci przez Orgów i Enpeców. Każda miała ciekawą osobowość, przeszłość do odkrycia i określone cele do osiągnięcia. Także odgrywanie postaci stało na bardzo wysokim poziomie. Wydarzenia miały swój tetralny i bardzo wyrazisty charakter, do gustu przypadły mi szczególnie te zwiazane z Cromem. Z drugiej strony słabym elementem Larpa były tekturowe Gambelki, które w jakiś sposób wizualnie psuły klimat, choć mechanicznie działały bez zarzutu. Trochę też nie bardzo, jako gracz, wiedziałem co można z takimi przedmiotami zrobić poza sprzedażą. Ponieważ trwała hiperinflacja przedmiotów, bardzo szybko traciły one na wartości i w efekcie zostaliśmy się na koniec z workiem gambli, z którymi nie wiadomo co zrobić, bo nikt ich nie kupi. Osobiście jestem przyzywczajony do innych rozwiązań, ale tak naprawdę mało to wszystko istotne, bo na tym Larpie ważne było jedno: STORY!
Historia toczyła się wokół meksykańskich mafiozów próbujacych przejąć wpływy w Osceoli, mieście stojacego na ruinach, gdzieś na terenie florydy. O władzę walczyło tak kilka rodzin bandziorów, które chciały przejąć władzę w mieście. Do tego dochodził jeszcze Crom, wódz mutantów, który broni okolicy przed atakami zbójów i maszyn Moloha, ale nie przebiera w środkach i łamie opór siłą. Mafiozowie byli hojni, lecz przebiegli i dwulicowi, z kolei z punktu widzenia postaci Crom jawił nam się jako mocny i okrutny, ale sprawiedliwy. Nie sposób opisac tu całego Larpa, gdyż monogość wątków jest dla mnie nie do ogarnięcia, zatem wspomnę jedynie o wydarzeniach, których byliśmy świadkami.
- Uczestniczylismy w kilku egzekucjach tych, którzy przeciwstawili się Cromowi.
- Pomagaliśmy Policji z NY odbić posterunek z rąk nazistów z V Rzeszy :)
- Polowaliśmy na Wielkiego Zmutowanego Niedźwiedzia
- Odbyliśmy seans spirytystyczny z Szamanem mutantów
- Wybralismy się na kilka nocnych wypraw do NeoDżungli
- Przepędzaliśmy rozwścieczonych mutantów po walce z Molochem
- Braliśmy udział w pogrzebie Kota
- Przezylismy radioaktywną burzę.
- I wisienka na torcie, juz od połowy gry rozważaliśmy zmutowanie i przystąpienie do armii Croma. Plan był taki, że przestaliśmy łykać leki i co jakis czas, coraz częściej w zdaniach wplataliśmy bez sensu jedno słowo "Crom". Kiedy nadchodził finał fabuły, wielka bitwa na buspasie, w trakcie walki kolejno mutowaliśmy i przechodziliśmy na stronę wroga. Oczywiście bitwa kończyła się wielkim pojedynkiem.
Na koniec warto wspomnieć parę słów o tym co działo się po Larpie. Otóż skończył się odrobinkę wcześniej i w efekcie powstała dziura w programie, którą postanowiłem wypełnić improwizowanym punktem programu: Turniejem Flunky Ball. Szło nieźle, zebrały się drużyny, zrobiłem piłkę, wyznaczyłem boisko i zaczęło się. Udało się nawet rozegrać dwa mecze. Niestety entuzjazm kibiców był tak znaczny, że wkrótce roznieśli trybunę i wkroczyli na boisko. Nagle Shperacze wyciągnęli swoje policjne gadżety i rozpoczął się improwizowany Larp Stadionowy :D, było bardzo wesoło, zadyma trwała na oko ze dwie godziny. Potem była epic impreza, najlepsza na jakiej byłem na konwencie :D
Niestety mało uczestniczyłem w części konwentowej, bo musiałem wracać do wawy :( grałem tylko w juggera, co opiszę w innym poście ten jest już wystarczająco długi.
Ogólnie kawał wspaniałego konwentu i ukłony dla orgów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz