wtorek, 11 czerwca 2013
Historia OT 2112 oczami Dechy
Historia OT 2112 oczami Dechy:
W 2112 Waterzy szukali łatwego hajsu. Mieliśmy masę wody, systemów do uzdatniania jej oraz wielu zdolnych ludzi. Szefostwo wysłało więc zwiadowców.
Padło na mnie i Verciego. Jako że pochodziliśmy z tej samej okolicy i znaliśmy się wcześniej, dostaliśmy przydziałowe auto oraz zapasy i wysłano nas w kierunku północno-zachodnim. Podróż była długa a kontrakty ch#$%we. Co rusz to jakaś zasrana dziura albo skupisko dwóch-trzech farm które ledwo mogły wyżywić swoich ludzi, nie mówiąc o handlu... Jedynym dobrym kontraktem był ten przy starej petrochemii, ale tam była już inna ekipa. Mieli tam naprawdę dobry kontrakt, paliwo za wodę... mogę się założyć, że przed wojną nikt by o tym nawet nie pomyślał... No ale odesłano nas dalej.
...więc jechaliśmy. I tak aż do okolic przedwojennego Szczecina. Tam padło chłodzenie w aucie... Szczęściem w nieszczęściu było to, że nie daleko była osada. W sumie to dość pokaźne miasto. Pierwsze co zrobiliśmy - to rozbicie prowizorycznego namiotu i stoiska. Musieliśmy jakoś zarobić na paliwo i części do auta, a jedyne co mieliśmy to pokaźne zapasy jedzenia i własne umiejętności.
Pierwsze dni w mieście pozytywnie nas zaskoczyły. Poznaliśmy trochę ludzi, naprawdę przyjaznych ludzi, okazało się że jeden z moich znajomych najemników, Kharim - to teraz członek znanego i potężnego Brotherhood of Beer (tzw. BoBy). Taki sojusz był najlepszym co mogło nas spotkać tak daleko od domu. A czemu? Bo od pierwszych chwil kiedy tylko otworzyliśmy działalność handlową stanęliśmy na drodze frakcji handlowej The Flying Caravans. Próbowali sabotować nasze jedzenie, odstraszać klientów fałszywymi opiniami o poziomie naszych usług. A jak to bywa z życiem... Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada. Najpierw zaczęło się od pechowego zbiegu okoliczności. Ich jedzenie się psuło lub to co ugotowali nie nadawało się do spożycia. Przegrywali z nami wszystkich klientów (zapisy na żarcie otwieraliśmy około 10 a juz przed 12 był komplet!) Do tego dysponowaliśmy szerokim wachlarzem usług. Posiadaliśmy zestaw saperski (jedyny taki w całym Old Town) który pozwalał bezpiecznie obchodzić się z materiałami wybuchowymi. Posiadaliśmy też licznik Geigera i maski przeciwgazowe co pozwalało nam na eksploracje nawet bardzo mocno napromieniowanych terenów. Ale mało tego... Z początku poznaliśmy kolesia, który kazał nazywać się Duchem. Zaoferował nam on 100 kapsli... za parasol. Pierwszą stówkę zarobiliśmy więc w mgnieniu oka. Potem kontrakty pojawiały się jeden za drugim. Produkowałem granaty, amunicję, bomby i wszystko to zbierając pieniążki na części do auta. Ba, udało mi się nawet stworzyć granat EMP, potężną broń do walki z Cyborgami.
A skoro już o nietypowych częściach mowa... Verciemu udało się zdobyć sporo wartościowych elementów. Do tego jego chora myśl twórcza pozwoliła stworzyć EyeBota! Na nasze nieszczęście, pijany twórca zgubił pilot do swojego cudownego urządzenia. Będziemy musieli go odzyskać kiedy tylko znowu będziemy w Old Town.
Kolejne dni mijały dość spokojnie, może prócz próby kradzieży naszego sprzętu przez niejakich "Latarników" oraz ataku "Paleciarzy" którzy o mało mnie nie zabili, gdyby nie pomoc lekarska. Zyskiwaliśmy kolejnych sojuszników, takich jak Ulica Czeska (najniebezpieczniejsza ulica w mieście) czy Alkochemicy (najlepszy lokal w mieście). Vercy prócz tego że bywał u alkochemików był też stałym bywalcem Baru, gdzie poznawał kolejnych ciekawych ludzi ;)
W ogólnym zamieszaniu i atakach skrytobójczych drugiej nocy udało mi się wykorzystać moje umiejętności nabyte podczas ochraniania kupców i karawan. Uratowałem dwukrotnie życie szefowi Flying Caravans (dwa razy pokonując skrytobójcę) i nasi handlowi wrogowie mieli od tego czasu u nas dług wdzięczności a ogólne stosunki między nami a FC się poprawiły. Do tego broniliśmy ich kasyno przed atakiem Paleciarzy (dranie zabili krupiera!) - to wydarzenie przypieczętowało nasz "delikatny" sojusz.
Niestety jeśli ktoś powstrzymuje atak skrytobójcy, naraża się jego przełożonemu. Tak było też w tym wypadku... Hooligansi i ich znajomi "Z getta" byli do nas dość negatywnie nastawieni. Musieliśmy więc szukać pomocy, i z pomocą przyszły "BoB'y". Brotherhood of Beer zaproponowało nam protekcję w zamian za pomoc w ujęciu Broćka (Cyborga-mutanta który chciał zostać burmistrzem) - jako jedyni posiadaliśmy granat EMP. Cała idealnie zaplanowana akcja niestety nie wypaliła. Brociek schował się w swojej norze i nie wychodził z niej aż do końca naszego pobytu na Old Town.
Jest też wiele frakcji z którymi utrzymywaliśmy raczej neutralne stosunki (bo nie mieliśmy z nimi nawet okazji pohandlować czy po prostu ich poznać)... Niemniej jednak, przyczyniliśmy się do kilku... Wybuchów ;) Jak wiadomo połączenie Elektronik-Pirotechnik może zaowocować jakaś bombką, albo dwiema. A my z tego korzystaliśmy. Zarówno majątkowo, jak i politycznie (bo jak to fajnie jest wysadzić kandydata na burmistrz który nam nie odpowiada).
Tyle się jeszcze działo...
Ale resztę pozwolę opowiedzieć Verciemu!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz