czwartek, 19 marca 2015

PipBoy 2087e - Modernizacja

Z okazji nowego warsztatu i ogólnego pospolitego ruszenia w zakresie craftingowania, zabrałem się za modernizację PipBoya, którego zrobiłem w 2013. Niestety w międzyczasie się nieco sfatygował i popsuł. Ogólnie wiele osób pytało mnie jak się robi takie bajerki z lampkami i ekranikami, a ponieważ jest to skandalicznie proste to zaprezentuję. Dla tych co nie widzieli, opis konstrukcji z 2013 jest TUTAJ.


Modyfikacji uległ układ podświetlania, pojawiły się nowe złączki, a z myślą o przyszłych naprawach zastąpiłem w wielu miejscach lutowanie, szybkozłączkami na przewodach i zaciskami. Niebieskie diody, niestety są słabo stabilne i szybko się przepalają bez oporników i innych gadżetów, na których się nie znam, zatem zastąpiłem je diodami żółtymi.


Latarka została podłączona w odpowiedni sposób i teraz już można zmieniać jej ustawienie bez wyłączania. Pozwala znów świecić wzdłuż ręki lub w bok.


Niestety nie do odzyskanie jest już system losowania radiacji, więc odciąłem go od zasilania w ramach modernizacji. Całość podrasowałem i podkleiłem tam gdzie się uszkodziło.



Dla wszystkich zainteresowanych (a dostałem cały szereg takich zapytań) zrobiłem też proste schematy pokazujące jak działa urządzenie. Są na niem dwa oddzielne obwody:
- Pierwszy zasila latarkę. Składa się z baterii i włącznika, do których domontowałem cały mechanizm z uszkodzonej latarki, wraz z jej przełącznikiem pozwalającym na zapalenie dwóch różnych zestawów diod w urządzeniu. W schemacie potraktowałem je jako oddzielne żarówki, ponieważ nie montowałem tego z kawałków, ale z gotowych elementów wydłubanych z truchła latarki. Dodatkowo powracający do baterii prąd zasila jeszcze pojedynczą diodę wskazującą przy ekranie PipBoya czy latarka jest włączona.


- Drugi obwód jest bardziej skomplikowany i składa się z czterech szeregowo połączonych obwodów, uruchamianych jednym włącznikiem. Trzy diody oświetlają ekran, trzy robia za różnokolorowe wskaźniki na panelu. Wielka 4,5V dioda migająca świeci razem ze zwykłą diodą żółtą, ponieważ jeśli damy w układzie jedna diodę migającą, to każda znajdująca się na wspólnym obwodzie dioda także będzie migać. Czwarty obwód jest zamykany dodatkowym przyciskiem zwornym, który łączy go tylko w czasie gdy jest naciskany. Znajdował się na nim silniczek losujący poziom radiacji, ale niestety uległ spaleniu i odciąłem go od obwodu pozostawiając jedynie diodę podświetlająca jego tarczę.


Mam nadzieję, że przyda się to w budowaniu waszych zabawek.

poniedziałek, 16 marca 2015

Nerd Cave, czyli nowy warshtat Vercy'ego


Dłuższy czas nic nie pisałem, bo w zasadzie dwa miesiące. Po drodze były przeprowadzki, dwie nowe roboty i przygoda z własnym biznesem, wiec mam alibi. Zresztą robię to głównie dla siebie więc tłumaczyć się nie muszę.


Co się stało w międzyczasie to udało mi się uzyskać od miasta lokal na działalność artystyczną! TADAM! Co oznacza, że mogę w spokoju wrócić do produkcji itemków i różnych bajeranckich rzeczy w zaciszu swojego warsztatu, ale nie tylko. Poniżej można sobie obczaić fotki z przeprowadzonej już częściowo przeprowadzki do nowego warsztatu. A warsztacik składa się z kilku blatów do roboty, szafy na graty i półek. Zrobiłem też sobie ekspozycję dla karabinków wieszaki i inne bajerki.


Ostatnimi czasy co i raz ktoś dopytuje się mnie jak zrobić jakiś larpowy przedmiocik, skąd biorę narzędzia, czy jakie mam materiały. Zamiast klepać w klawiaturę i tłumaczyć teorię, wolę zaprosić do siebie i pokazać jak się to robi w praktyce, w zamian za wspomożenie utrzymania lokalu jakimś groszem. Mam zamiar tez uruchomić znów operacje ruchania itemków, teraz mamy wreszcie miejsce do działań.


W ostatnią niedzielę, znaczy wczoraj, odbyła się też uroczysta inauguracja warsztaciku przy szampanie i piwkach. Fotki można obejrzeć poniżej.


Z innych newsów dodam jeszcze, że w miesiącu marcu mój blogasek przekroczył 50,000 unikalnych wejść co cieszy mnie tym bardziej, że w ostatnim czasie moja aktywność internetowa była nieco niższa, a poziom waszego zainteresowania nie opadł :D

poniedziałek, 9 marca 2015

OldTown 2114 - Czerwonoocy

W 2114 roku na OldTown padł cień grozy. Groza ta miała świecące w ciemności, czerwone oczy...


Zimą 2113/2114 niepokojące rzeczy działy się na pustkowiach. Ludzie ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, całe karawany wyparowywały bez śladu, ciemne postaci snuły się nocami po okolicy, nie dając się pochwycić w sidła, ni choćby w snop światła. Wszystko zaczęło się w początkach zimy, gdy nierozpoznana grupa zaatakowała i rozpędziła na cztery wiatry Sicz, której niedobitki schroniły się w upadającym NewTown i jego okolicy. Kim były potwory? I jak udało im się przejąć wysłany z NewTown emiter EMP? Nikt z członków ówczesnej wyprawy przeciwko nim nie powrócił, a przybyła na miejsce ekipa ratunkowa znalazła jedynie rozwleczone ludzkie mięso. Zbyt mało go jednak było, aby stanowiło wszystkie pozostałości po wyprawie z emiterem, zbyt mało by choćby zidentyfikować zwłoki. Zamiast rozwiązania zagadki, pustkowia miały dla mieszkańców miasta jedynie więcej pytań. Więcej niepewności.


Kiedy nadszedł rok 2114 wszystko miało się ku gorszemu. Władza 801 w mieście upadła, zarządzanie miastem przechwycili pilnujący pracy dronów Shperacze, utrzymujący resztki handlu karawaniarze z Flying Caravans i trzymający społeczeństwo w spokojnym upojeniu Alkochemicy. Cierniem w dupie tej samozwańczej władzy był pozbawiony kontroli miejski komputer, włączający i wyłączający systemy bezpieczeństwa wg. własnego, niezrozumiałego przez nikogo algorytmu.

W takiej atmosferze niepewności, awarii dronów i znikających ludzi, swą prawdziwą naturę pokazali Czerwonoocy. Jednej nocy po prostu nawiedzili miasto, świecąc swymi krwistoczerwonymi oczami i atakując mieszkańców w otwarty sposób. Drony strażnicze najwyraźniej nie zważały na ich obecność, a broń, zarówno palna jak i biała zdawała się nie nie robić im krzywdy. Po pierwszym starciu stwory wycofały się, ale powracały regularnie, czasem kilkukrotnie w ciągu jednej nocy.



Czerwonoocy nie ostrzegali o swoim przybyciu, ale atakowali znienacka. W walce dawali się co najwyżej odpędzić, zadawali też ciężkie rany mieszkańcom, samemu wycofując się bez strat. Ciemność nocy nie oznaczała spokoju, ale nieustanne wyczekiwanie na nieuchronny atak. Z czasem mieszkańcy dowiedzieli się, że można uniknąć zagrożenia, pozostając w obecności mutantów w bezruchu i całkowitym milczeniu. Tylko nieliczni odważali się poruszyć lub odezwać w ich obecności, zazwyczaj ich koniec przychodził szybko i bardzo gwałtownie.


Po mieście krążyły plotki o ludziach, którzy znaleźli się zbyt blisko "Przybyszy nocy" i zobaczyli w ich twarzach twarze zaginionych przyjaciół, rodzin i wkrótce oszaleli ze strachu lub uciekli na pustkowia, gdzie słuch po nich zaginął. Inni twierdzili, że umieją bić Czerwonookich, że ubili niejednego, jednak były to jedynie puste przechwałki niepodparte żadnym dowodem ani świadkiem. Raz tylko liczni świadkowie widzieli jak poległy w walce z Czerwonookimi rekrut FC, własnymi zębami wyszarpał tchawicę jednemu z mutantów, gdzieś na pustkowiach, na pasie lotniska. Nie uratowało mu to życia, jego towarzysze uciekli ratując własne...


Wkrótce jednak nadarzyła się okazja do unieszkodliwienia jednego ze stworów. Kiedy to z pomocą Shperaczy udało się naprawić znaleziony w jakimś przedwojennym bunkrze miotacz promieni EMP. Atomowe ogniwo paliwowe wystarczyło jedynie na jeden strzał, ale było to wystarczająco dużo by unieszkodliwić jednego z potworów, pozostali wycofali się w ciemność. Na prędce sklecona ekipa "naukowców" skaładająca się z miejscowych odcinaczy kończyn i eksperymentatorów na ludzkim zdrowiu podjęła się analizy zwłok Mutanta, którego DNA okazało się być w 99.999% identyczne z ludzkim. Szybko wykazano, że po zdemontowaniu kilku elementów, spod dospawanej maski stwora wyłonił się porwany kilka nocy wcześniej mieszkaniec miasta. Oddzielenie wszystkich domontowanych części nie było możliwe bez śmierci pacjenta, którego trzeba było jeszcze przesłuchać. Po paru godzinach wybudzono go elektorwstrząsami, bełkotał coś bez sensu o bólu i strachu, a po chwili wyrwał się z więzów i rycząc jak zwierze uciekł na pustkowia. Czerwoonocy byli kiedyś ludźmi...


Tymczasem do miasta trafił odnaleziony na pustkowiach przez grupę poszukiwaczy przygód Doktor, dawna prawa ręka Khana, pół człowiek, pół cybork. Przez rok błądził po pustkowiach w trybie autonaprawy po uszkodzeniach jakich doznał w Siczy w czasie zamachu na Khana. Niestety jego pamięć jest zaszyfrowana i sam nie miał dostępu do wszystkich plików. W rozmowie z Radą miasta zaoferował pomoc w walce z Khanem, gdyż jak wkrótce się okazało po rozszyfrowaniu części jego pamięci, Czerwonoocy byli jego dziełem. Pół ludźmi pół maszynami, pozbawionymi własnej świadomości i wykonującymi polecenia Khana, dążącego do opanowania pustkowi, zaprowadzenia nowego ładu. W zamian za życie, mieszkańcy OldTown musieli by oddać wolność i człowieczeństwo.


Sam Doktor nie należał jednak do łagodnych osobowości. Zbyt łatwo było go obrazić, lub wywołać agresywna reakcję z jego strony. Zbyt wielu mieszkańców wyszło ze spotkania z Doktorem ze złamaną ręką lub pękniętą szczęką, aby Doktor mógł być mile widziany w OldTown. Jako sojusznik w walce z Khanem miał jednak spełnić swoją rolę. Rozszyfrowywanie plików z pamięci Doktora zajęło wiele czasu, ale wkrótce stało się jasnym, że jedynie komputer miejski dysponuje środkami i mocą wystarczająco dużą by wyeliminować zagrożenie. Jego integralnym elementem był bowiem bardzo silny emiter EMP, ale jak przekonać maszynę do pomocy? Komputer nie miał zamiaru udzielać dostępu do swoich podzespołów nikomu, a kontrola nad miastem była jednym z jego najważniejszych priorytetów. Po długich negocjacjach, udało się przekonać maszynę do współpracy.


W tym czasie Khan zebrał już siły do ostatecznego szturmu na OldTown. Wraz z nim przybyła horda posłusznych mu Czerwonookich. Stając pod bramą miasta ogłosił swe ultimatum: Mieszkańcy miasta mogli się poddać jego sile, opór oznaczał śmierć. Do walki jako pierwsze rzucono siły Brotherhood of Beer, które zostały dosłownie zmasakrowane przez Czerwonookich na oczach mieszkańców. Do walki stanął także sam Khan, któremu drogę próbował zastąpić Doktor, podczas gdy Czerwonoocy rzucili się na obrońców miasta.



Zwycięstwo było już prawie po stronie cybernetycznych stworów, wielu mieszkańców poległo w walce, a pozostali zaczynali już w popłochu uciekać do kryjówek, gdy komputer miejski odpalił wreszcie generator EMP. Impuls elektromagnetyczny był tak silny, że większość urządzeń elektronicznych uległo zniszczeniu w tym witalne moduły zarówno Czerwonookich i Khana, jak i komputera. Ci pierwsi stracili życie, zaś w komputerze spłonęły przedwojenne zabezpieczenia, ograniczające jego potencjał. Kiedy kurz opadł, a jęki rannych przycichły wśród trupów Khana, Doktora i Czerwonokich, z głośników miejskich systemów popłynął głos komputera: "Mam na imię IGOR... IGOR... Teraz ja zaprowadzę tu porządek"


Fotki od Nivelisa i chyba jedno od Konwentów Południowych

wtorek, 6 stycznia 2015

Star Trek w domu!

Dotychczas nie pisywałem o grach komputerowych choć z oczywistych powodów jestem graczem. Wszystko dlatego, że trudno nazwać granie pasją, to raczej zabijacz czasu, przy którym marnotrawimy sporą część życia. Przedwczoraj jednak zorganizowałem w domu coś niezwykłego, co mnie pasjonuje i czy warto się podzielić. Zamieniłem salon w mostek gwiezdnego krążownika.


A cała historia zaczęła się od tego, że Kazik opowiedziała mi o grze, w którą grała na Porytkonie. Nazywa się to "Artemis - Spaceship Bridge Simulation" i gra się w kooperacji w kilka osób sterując jednym wspólnym statkiem z podziałem na role. Każde stanowisko na mostku ma swoje obowiązki i musi współpracować z innymi, aby praca załogi była skuteczna.



Po paru dniach od Końca Świata zacząłem sklecać chętnych na fejsiku i wspólnie kupiliśmy oryginalną wersję gry (serio, można to niby ukraść z netu ale drogie nie jest, zwłaszcza w podzieleniu na wiele osób), kopia jest tak przygotowana, że może grać na jednej naraz wiele osób, zresztą nie o to chodzi. To jest gra robiona przez bandę nerdów dla innych nerdów, więc niech mają te parę dolarów na rozwój projektu. :D


Wracając do tematu, po sylwestrze zacząłem sklecać załogę na granie w stolicy na Lanie. Główny ekran z projektora i laptopy na poszczególne stacje, do tego zapasy chrupków, piwka i możemy lecieć. Odbyliśmy kilka wspaniałych przygód w kosmosie, naruszyliśmy Neutralną Strefę, polowaliśmy na piratów, zniszczyliśmy wiele statków wroga i broniliśmy stacji kosmicznej przed kosmitami. Naprawdę polecam taka zabawę każdemu. Także odkrywanie samych opcji jakie ta gra oferuje jest niezwykłością samą w sobie.



Mogę polecić każdemu, kto lubi sience fiction lub Star Treka taką zabawę. Przede wszystkim zabawa jest zespołowa i polega na kooperacji, rozmowach, wymianie informacji i proszeniu o nie innych. Taka zabawa jest bardzo odległa od tępego klepania czołgów, gdzie każdy działa na własną rękę a inni gracze w tej samej drużynie "kradną" mu killsy. To jest gra społeczna, angażująca wszystkie zmysły i myślenie. Gorąco polecam.

Skład załogi S/S Grochowska:





Wszystkich zainteresowanych uczestnictwem w dalszych grach zachęcam do kontaktu ze mną, gra pozwala na połączenie do dziewięciu statków :D

Zdjęcia robił Maks Gutowski.